W każdym z tych fachów jestem najzwyklejszym
amatorem (amo, amas, amat), czyli kimś,
kto kocha to, co robi.
Michał Paweł Markowski
O badaniach regionalnych i tzw.
„regionalistyce” dyskutuje się od dawna. Jedni twierdzą, że jest zbędna, inni,
że niezbędna. Adwersarze często przywołują argument nieprofesjonalności
regionalistów. Fakt, obok dyplomowanych historyków, uczestniczą w tych
badaniach także ci, którzy nie mają szlachetnego certyfikatu uczelnianego w dziedzinie
historii. Bywają i tacy, którzy nie mają certyfikatu żadnego. Możliwe, że są
wśród nich także jednostki, których jedynym ważniejszym świadectwem, jest
świadectwo chrztu, albo i to nie. Tych mieni się amatorami – chcąc wskazać ich
dyletanctwo. Biorąc jednak pod uwagę etymologię słowa „amator”, sięgającą
łacińskiego ‘kochania’, rozpoznajemy miłośnika. Brak mu może narzędzi, czy
opanowania metodologii, ale czy oby na pewno Kamasutra jest potrzebna do
konsumpcji związku miłosnego? Nie staję tu, bynajmniej, na stanowisku pochwały
etosu filisterskiego, drążącego jednak i środowiska posiadaczy glejtów różnej
maści. Tak naprawdę myślę, że owo powszechne obniżenie lotów jest wynikiem
promieniowania przykładu dawanego przez akademików. Nie chcę też jednak w jednym
kotle wymieszać wszystkich uczonych, naukowców i badaczy. Biorąc jednak pod
uwagę toczącą się dyskusję wokół humanistyki (a do tego ogólnego terminu się to
sprowadza) można mieć wrażenie, że karierowiczostwo i – nazwijmy to delikatnie
– „filisteryzm stosowany” bardziej rzuca się w oczy, niż skupiony namysł
faktycznie zaangażowanych w tę robotę jednostek. Przy czym, poczynię kolejne zastrzeżenie,
dotyczy to głównie pobocznych jednostek uczelnianych, których sensowność
istnienia, w obecnym kształcie, nie jest do końca jasna (choć i tu są znakomite
[a odosobnione] przykłady osobowości naukowych wielkiego formatu). To one – owe
„jednostki poboczne”, a nie „osobowości” – rzutują jednak na badania
regionalne.
Na korzyść tych regionalnych
kochanków przemawia fakt, iż są oni zazwyczaj znakomicie zakorzenieniu w
miejscu, które staje się przedmiotem ich dociekań. Dzięki nim wychodzą na świat
nieznane dokumenty, częstokroć przechowywane w zaciszu domowych szpargałów,
zdjęcia pokazujące dawne życie, dawnych możnych właścicieli dóbr, ale i zwykłych
ludzi oddanych swym codziennościom. Wszystko to ma charakter bezcenny, a
przynajmniej trudny do przecenienia z punktu widzenia dziejów regionu.
Nierzadko jednak te odkrywane postaci wykraczają swoim znaczeniem poza lokalność.
Trudno powiedzieć, czy zajmowanie się Aleksandrą Ogińską, choćby w kontekście
siedleckim, bardziej należy do badań regionalnych, czy może do ogólnych badań
nad epoką oświecenia. Makro- i mikrohistoria (idę za Le Goffem) muszą iść w parze,
choć nie zawsze bywa to łatwe.
Coraz częściej da się
zaobserwować w tym regionalnym kociołku coś, co jak łyżka dziegciu, psuje smak
całej atrakcyjnie podanej strawy. Oczywiście to wąskie poletko humanistycznej
niwy nie jest jedyną areną niegodziwości, ale tu jest to nieco łatwiej
zauważalne, a nawet, ot po prostu – rzucające się w oczy.
O ile na studiach polonistycznych
uczono mnie pewnego rozmachu intelektualnego, który winien cechować humanistę,
o tyle zderzenie z humanistyczną bracią innych profesji szybko zweryfikowało ów
model „etosu”. Ale nie czas utyskiwać na generalia...
Wśród moich wykładowców był jeden
szalony idealista (mniejsza już o nazwiska), bezwzględny legalista do bólu
uczciwy naukowo. Zabieranie się za robotę nakazywał rozpoczynać od maksymalnie
szerokiego rozpoznania tematu i przyswojenia stanu badań. Wyniosłem z tych
lekcji nieco (miejscami może karykaturalną) konieczność odnotowywania w
przypisach (bądź bibliografii) lektur, które stanęły mi na drodze przy
realizowaniu danej roboty pisarskiej. Spis bibliograficzny, to nie tylko lista
źródeł i pożyczek w postaci cytatów, ale także rejestr tych tekstów, które przy
danym zagadnieniu kształtowały mój obraz myślenia. Tak mnie nauczono i to
wydaje mi się uczciwe. To jest uczciwe. Za każdym tekstem stoją konkretne
osoby, toteż – nie wstydzę się tak na to patrzeć – lista tych, których jestem
dłużnikiem, stale się wydłuża.
Po tym nazbyt długim wstępie czas
przejść do kwestii zasadniczej, czyli rzeczonej łyżki dziegciu. Otóż tak jak
zwierzęta, zwłaszcza samce, rozmaicie znaczą swój teren i nie dopuszczają doń
nikogo, kto mógłby mu samicę gwizdnąć, tak i podobne postawy obserwuję w
badaniach regionalnych. Oczywiście nikt nikomu nie może zakazać podejmowania tematu
zbieżnego ze swoim, ale da się zauważyć metodyczne ignorowanie. Nie zawsze ma
to postać przemilczenia (te przykłady pomijam), bo pojawiają się,
szlachetnością zapewne podszyte, próby wspomnienia, które kończą się
niefrasobliwie, nieuczciwie lub cynicznie. Poco przywoływać prace innych, skoro
można stworzyć pozór własnej świetności, jedyności – jednym słowem
intelektualnego monopolisty.
Dwie sytuacje drążą mi pamięć i
nie dają przejść nad sobą do porządku dziennego. W roku 2013, gdy obchodzona
była 150. rocznica powstania styczniowego, na Podlasiu miało miejsce sporo
inicjatyw rocznicowych o charakterze naukowym (szerzej opisywałem to w
„Roczniku Liwskim” t. VII, 2014). Spełnienia w postaci książek, czasopism i
osobnych artykułów ukazywały się jeszcze w roku następnym. W kilku miejscach
zwracają uwagę, ciekawe skądinąd, publikacje Bogusława Niemirki. Moje uwagi nie
będą miały charakteru polemicznego, bo nie wiem jak tu polemizować. Wyrażają
raczej zdziwienie.
1.
Archiwum Państwowe w Siedlcach z powyższej
okazji przygotowało świetną wystawę zatytułowaną Rawicz i inni... w 150 rocznicę stracenia naczelnika województwa
podlaskiego Władysława Rawicza. Autorem wystawy – przy oczywistej aprobacie
i wsparciu swego dyrektora – był Artur Rogalski. To on przeprowadził kwerendy,
dokonał selekcji pozyskanego materiału, opracował go merytorycznie i – z racji
swych poza-merytorycznych umiejętności – graficznie. Zwieńczeniem wystawy był
katalog pod tym samym tytułem, w którym część ikonograficzna została
poprzedzona obszernym (31 stron formatu A4) wstępem. Autorem katalogu również
był Rogalski. Również pod kątem graficznym. Waga wystawy i katalogu jest o tyle
duża, że skupiają się one na specyficznym typie dokumentów, jakim są
metrykalia. Rozprawa wstępna jest ważnym głosem metodologicznym, pokazującym,
jak wiele nowych rzeczy można wnieść do stanu wiedzy o styczniowej insurekcji z
aktów zgonów. Autor systematyzuje i uwyraźnia różne typy deskrypcji oraz daje
modelowe przykłady możliwości interpretacyjnych tego typu źródeł. W rok po
ukazaniu się katalogu Bogusław Niemirka opublikował ciekawy artykuł Echa powstania styczniowego na Podlasiu na
kartach ksiąg metrykalnych („Prace Archiwalno-Konserwatorskie” z. 19,
2014). Odnosząc się do wystawy i katalogu pisał (s. 128):
Źródło to [mowa o metrykaliach –
A.Z.] może w sposób znaczący uzupełnić, a nawet zweryfikować ustalenia nawet najlepszych
monografii o walkach powstańczych na Podlasiu. Dotychczas materiał ten
generalnie umykał uwadze historyków, tym bardziej trzeba podkreślić inicjatywę
dr. Grzegorza Welika, dyrektora Archiwum Państwowego w Siedlcach, przygotowania
specjalnej wystawy archiwalnej, prezentującej akty zgonu związane z tematyką
powstańczą.
W przypisie do tego fragmentu czytamy natomiast:
Archiwum Państwowe w Siedlcach
[...] wydało specjalny Katalog wystawy archiwalnej: Rawicz i inni... w 150 rocznicę stracenia naczelnika województwa
podlaskiego Władysława Rawicza, Siedlce 2013, opracowany starannie w sferze
ilustracyjnej przez pracownika APS Artura Rogalskiego.
Autor został zatem zredukowany do
funkcji grafika komputerowego. Podejmując polemikę z konstatacjami Rogalskiego
nie wymienia go jednak ani razu, zastępując ogólnym „autor katalogu”. Dyskusja
między badaczami jest nader ważna i pasjonująca, zatem wypada czekać na reakcję
Rogalskiego. Wypada także mieć nadzieję, iż precyzyjniej od swego adwersarza
wyartykułuje personalia oponenta.
2.
W roku 2015 ukazał się także
katalog wystawy Ksiądz Stanisław Brzóska
– ostatni dowódca Powstania Styczniowego. W 150. rocznicę śmierci (Siedlce
2015). Idąc tropem powyższym, mógłbym dopisać: „opracowany starannie w sferze
ilustracyjnej przez” Agnieszkę Rejowską (co akurat byłoby zgodne z prawdą).
Przy tej formule mógłbym w zasadzie pozostać, gdyby nie fakt, iż muszę odnieść
się do osoby która opracowała go w sferze nie-ilustracyjnej – czyli do
Bogusława Niemirki.
Autor, Bogusław Niemirka, nie
Agnieszka Rejowska, pisze we wstępie o publikacji, jako „monografii”. Ma do
tego prawo. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, iż faktycznie udało mu się dotrzeć
do nieznanych do tej pory metrykaliów, które porządkują i poszerzają naszą
wiedzę o detale biograficzne rodziny i początków życia bohaterskiego księdza.
W rozdziale 12 pt. Egzekucja przywołuje fragment eseju
Adama Jarosińskiego opisujący moment śmierci ks. Brzóski. Fragment przejmujący,
świetnie napisany – nie dziwi zatem, iż autor wybrał go na zobrazowanie tego
wydarzenia. Autor katalogu (pozwalam sobie na wyrażenie synonimiczne, gdyż
nazwisko padło już kilka razy w pełnej formie) poprzedził cytat komentarzem:
Dr Adam Jarosiński ze Sterdyni w
swoich przedwojennych szkicach historycznych zamieścił [itd.]
Przypis do następującego później cytatu podaje:
A. Jarosiński, Szkice z nadbużańskiego Podlasia,
Warszawa 1925, s. 157.
Tom Jarosińskiego ma objętość 87 stron.
I nie ma tam podawanego przez Niemirkę fragmentu. Pochodzi on bowiem z
felietonu Okres popowstaniowy i lekarz
polski powstałego Z okazji 25-lecia
Stowarzyszenia Lekarzy Polskich i opublikowanego w „Nowinach
Społeczno-Lekarskich” (1933, nr 2). Skąd więc nieporozumienie? Otóż autor katalogu
korzystał z edycji Szkiców z
nadbużańskiego Podlasia, która w moim opracowaniu ukazała się w 2008 r.
nakładem Siedleckiego Towarzystwa Naukowego. W ramach Aneksu dołączyłem do zasadniczej treści książki trzy artykuły sterdyńskiego
lekarza publikowane w innych czasopismach. W tej edycji przywołany przez
Niemirkę fragment jest faktycznie na stronie 157.
Nie dostałem od tego wysypki, nie
straciłem na wadze (niestety), żona ode mnie nie odeszła, nie wznowili
teleranka, nie ogłosili stanu wojennego... Ale wydrapuję sobie resztę włosów
nie mogąc pojąć: po co...
*
Byłyby jeszcze analogiczne
detaliki, maleńkie niefrasobliwości, które pomijam, gdyż chodzi o egzempla metodologiczne.
A mówiąc bez ogródek – irytująca
sytuacja.