Powieść Szczepana
Twardocha Król, jak słusznie podkreślano,
była chyba najszerzej promowaną powieścią 2016 roku. Dałem się zwieść tym
wszechobecnym nagabywaniom i zakupiłem ją w grudniu. Nie poszedłem specjalnie
po nią. Było to przy okazji natarcia na duży pawilon handlowy (wciąż irytuje
mnie hasło „galeria”) by wczuć się w rolę św. Mikołaja-psychologa i zapewnić
ekstazę wigilijną swojej rodzinie. Rykoszetem zapewniłem i sobie...
Powieść Twardocha jest
wciągająca, intrygująca i – na co czekałem od dawna – pozbawiona jednoznacznie
pozytywnych bohaterów pierwszoplanowych. Pod tym względem wymyka się popularnym
schematom czytadeł zalewających księgarskie witryny. Ale nie tylko pod tym. Jest
coś nader atrakcyjnego w spojrzeniu na Warszawę międzywojenną, gdzie rozgrywa
się akcja powieści. Idealizowany obraz dwudziestolecia utrwalony w powszechnej
świadomości Polaków filmami emitowanymi w serii „W starym kinie” oraz
przypieczętowującym musicalem Lata dwudzieste, lata trzydzieste Janusza
Rzeszewskiego, budował wyobrażenie niemal arkadyjskie. Miłostki, teatry, kluby,
kabarety i pary spacerujące w niezmiennych barwach wiosenno-letnich – ład,
porządek, dystyngowane damy i przystojni mężczyźni w mundurach. Faktycznie,
Warszawę można uznać za fenomen i pomijam tu argumentowanie tej tezy. Jednakże poza blichtrem i nocnym życiem
stolica miała też swoje drugie oblicze.
Mieliśmy je możliwość
poznać choćby w Karierze Nikodema Dyzmy
Tadeusza Dołęgi Mostowicza (1932, przywołuję ten tytuł, jako powszechnie
kojarzony). Naturalne środowisko tytułowego bohatera znaczone było okolicami
cuchnących rynsztoków, przygnębiającymi historiami prostytutek, niespełnionymi
uczuciami, złodziejstwem, poczuciem zawodu... Wszak „możemy bez ogródek
przypomnieć, że Druga Rzeczpospolita to kraj, w którym przeważająca część
ludności żyła w biedzie, w którym pleniła się przestępczość, doskwierały
analfabetyzm, przeludnienie na wsi i inne problemy społeczne”.
Twardoch nie uczestniczy
w dyskursie euforycznym o barwach dwudziestolecia. Daje literacki traktat
dotyczący ZŁA i tożsamości (szerzej wypowiedziałem się w innym miejscu, datego tu pozwalam sobie na pewne skróty*).
Pojawiają się w powieści liczne odwołania do ówczesnej rzeczywistości: topografii miasta oraz autentycznych postaci świata polityki i
półświatka przestępczego. Część bohaterów ma swoje realne pierwowzory.
Nieodzownym elementem świata przedstawionego są również realia ideologiczno-polityczne II Rzeczypospolitej – ruch syjonistyczny, falanga, komunizm.
Uwiarygodnienie tła akcji daje pewne poczucie wiarygodności
także i węzłowych problemów, które stawiane są przed czytelnikiem. Nie chodzi oczywiście
o to by uwierzyć w Szapirę, Radziwiłłka i Kuma Kaplicę (bohaterów powieści),
ale poprzez poczucie prawdy ich istnienia (dające ogólnie komfort prawdy), spokojnie pochylić się i dać się
nieść ontologii utworu.
Jednak mnogość
rzeczonych odniesień i fakt, iż w powieści dotyka się relacji polsko-żydowskich
rozochocił odbiorców by czytać tę powieść, jako kontekst współczesności.
Krzysztof Varga na
łamach „Gazety Wyborczej” widział w Królu ostrzeżenie przed odradzającym się w
Polsce faszyzmem i z tego zagadnienia uczynił sedno swej lektury i wypowiedzi –
to dość zaskakująca i pokrętna forma czytania. Prozaik docenił natomiast walory
literackie powieści.
Dalece szerzej
pofolgował sobie Maciej Jakubowiak, który zaczął swą wypowiedź od
mocnej konstatacji: „Jeśli Król
miałby być powieścią o społecznym funkcjonowaniu rasizmu, to wypadałoby,
żeby Twardoch odrobił lekcję nie tylko z boksu, ale również
z nauk społecznych i wrażliwości dla kondycji mniejszości”. Po
dwukrotnej lekturze Króla zachodzę w
głowę o jaki rasizm tu chodzi. Czy mowa jest falandze? Czy może o żydowskiej
niechęci do Polaków? I jedno, i drugie nijak ma się do fabuły. Owszem występuje
tam jako pewien kontekst, ale TYLKO kontekst i sprowadzanie dyskursu do tej
tematyki jest absurdalne. Najgorsze jest jednak to, że Autor recenzji chce
powieść czytać przez pryzmat dzisiejszych, A.D. 2016, zaciekłych sporów
politycznych:
To
symptomatyczne, że powieść Twardocha przypadła do gustu recenzentom
z lewej (Witold Mrozek
w stołecznej „Wyborczej”) i z prawej (Marcin
Fijołek na portalu „wPolityce”) strony polskich mediów. I nie chodzi
nawet o to, że wizerunkowa wolta, jakiej dokonał w ostatnich latach
Twardoch, jest tyleż skuteczna (bo został uznany za swojego przez liberalne
i lewicowe media), co pozorna (bo te prawicowe wciąż dostrzegają
w nim coś swojego). Najważniejsze jest to, że „Król” przekonująco odtwarza
wzorzec, który jest kuszący po obu stronach politycznego sporu: silnego,
skutecznego samca, który własnymi rękami może naprawić zło tego świata.
Wplatanie w tę powieść
współczesnej polityki i naiwnego poszukiwania odniesień jest niebezpieczną grą.
Niebezpieczną dla powieści i zbędną dla czytelnika, który odnajdzie w niej
wiele więcej, jeśli porzuci natrętny dyskurs około powieściowy towarzyszący jej
wydaniu.
*
Z drugiej strony, Jacek
Dehnel dokonał wiwisekcji faktografii powieści Twardocha z takim poczuciem,
jakby radykalnie zmieniało to jej wydźwięk i możliwości interpretacyjne a
demaskatorskie odkrycie dewaluowało projekt artystyczny. Osobliwa sytuacja.
„Fakty w sztuce, to przecie zawsze są preteksty”. Andrzej Żuławski w swojej
prozie montował świat przedstawiony z elementów historii i anegdoty, jako
gotowych wzorów, na tle których rysował się kluczowy dla tekstu problem. Próżno
jednak snuć z tych tekstów biografię pisarza, zawsze będą to elementy biografii
jego zbiorowego bohatera. O manowcach takiego dosłownego czytania pisała swego
czasu Olga Tokarczuk, przytaczając anegdotę o życiu swojego opowiadania Bardo. Szopka. Została w nim
przedstawiona historia budowanej w miasteczku szopki, która ostatecznie
przepadła podczas powodzi. Mniejsza o reakcje bohaterów literackich, dla
współczesnych mieszkańców Barda opowieść Tokarczuk stała się elementem
autentycznej historii miasta – fragmenty „tej” szopki mają znajdować się w
miejscowym muzeum, a serwowany w opowiadaniu „pstrąg w migdałach” stał się
specjalnością lokalnej restauracji. Autorka komentuje to jednak dosadnie:
Wymyśliłam
to opowiadanie; wymyśliłam szopkę i życia ludzi, którzy w moim opowiadaniu
zajmowali się nią. Pisząc, nie myślałam ani historycznie, ani nawet konkretnie.
Fakty nie były mi potrzebne, stanowiły inspirację. Tasowałam je, jak chciałam,
dla potrzeb tekstu. Myślałam metaforycznie.
Król również nie jest powieścią historyczną. Autentyczne
postacie, budynki, topografia, polityczne tło – pozostają tylko tłem. Nie są
sednem opowieści, są przestrzenią uwiarygodniającą byty i bycia możliwe. To od tych ostatnich
zależy przedstawiona aura rzeczywistości, a nie od podręczników historii.
Ja pozostanę jednak przy
swoim naiwnym obcowaniu z tekstem...
* Artur Ziontek: Prawo – polityka – tożsamość. Kilka myśli o
„Królu” Szczepana Twardocha, [w:] Literatura i prawo, t. 1. Red. Beata
Walęciuk-Dejneka, Siedlce 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz