środa, 10 maja 2017

Nieznośna lekkość ideologizacji... (od)czytania "Króla" Szczepana Twardocha

Powieść Szczepana Twardocha Król, jak słusznie podkreślano, była chyba najszerzej promowaną powieścią 2016 roku. Dałem się zwieść tym wszechobecnym nagabywaniom i zakupiłem ją w grudniu. Nie poszedłem specjalnie po nią. Było to przy okazji natarcia na duży pawilon handlowy (wciąż irytuje mnie hasło „galeria”) by wczuć się w rolę św. Mikołaja-psychologa i zapewnić ekstazę wigilijną swojej rodzinie. Rykoszetem zapewniłem i sobie...
Powieść Twardocha jest wciągająca, intrygująca i – na co czekałem od dawna – pozbawiona jednoznacznie pozytywnych bohaterów pierwszoplanowych. Pod tym względem wymyka się popularnym schematom czytadeł zalewających księgarskie witryny. Ale nie tylko pod tym. Jest coś nader atrakcyjnego w spojrzeniu na Warszawę międzywojenną, gdzie rozgrywa się akcja powieści. Idealizowany obraz dwudziestolecia utrwalony w powszechnej świadomości Polaków filmami emitowanymi w serii „W starym kinie” oraz przypieczętowującym musicalem Lata dwudzieste, lata trzydzieste Janusza Rzeszewskiego, budował wyobrażenie niemal arkadyjskie. Miłostki, teatry, kluby, kabarety i pary spacerujące w niezmiennych barwach wiosenno-letnich – ład, porządek, dystyngowane damy i przystojni mężczyźni w mundurach. Faktycznie, Warszawę można uznać za fenomen i pomijam tu argumentowanie tej tezy.  Jednakże poza blichtrem i nocnym życiem stolica miała też swoje drugie oblicze.
Mieliśmy je możliwość poznać choćby w Karierze Nikodema Dyzmy Tadeusza Dołęgi Mostowicza (1932, przywołuję ten tytuł, jako powszechnie kojarzony). Naturalne środowisko tytułowego bohatera znaczone było okolicami cuchnących rynsztoków, przygnębiającymi historiami prostytutek, niespełnionymi uczuciami, złodziejstwem, poczuciem zawodu... Wszak „możemy bez ogródek przypomnieć, że Druga Rzeczpospolita to kraj, w którym przeważająca część ludności żyła w biedzie, w którym pleniła się przestępczość, doskwierały analfabetyzm, przeludnienie na wsi i inne problemy społeczne”.

Twardoch nie uczestniczy w dyskursie euforycznym o barwach dwudziestolecia. Daje literacki traktat dotyczący ZŁA i tożsamości (szerzej wypowiedziałem się w innym miejscu, datego tu pozwalam sobie na pewne skróty*). Pojawiają się w powieści liczne odwołania do ówczesnej rzeczywistości: topografii miasta oraz autentycznych postaci świata polityki i półświatka przestępczego. Część bohaterów ma swoje realne pierwowzory. Nieodzownym elementem świata przedstawionego są również realia ideologiczno-polityczne II Rzeczypospolitej – ruch syjonistyczny, falanga, komunizm.
Uwiarygodnienie tła akcji daje pewne poczucie wiarygodności także i węzłowych problemów, które stawiane są przed czytelnikiem. Nie chodzi oczywiście o to by uwierzyć w Szapirę, Radziwiłłka i Kuma Kaplicę (bohaterów powieści), ale poprzez poczucie prawdy ich istnienia (dające ogólnie komfort prawdy), spokojnie pochylić się i dać się nieść ontologii utworu.
Jednak mnogość rzeczonych odniesień i fakt, iż w powieści dotyka się relacji polsko-żydowskich rozochocił odbiorców by czytać tę powieść, jako kontekst współczesności.
Krzysztof Varga na łamach „Gazety Wyborczej” widział w Królu ostrzeżenie przed odradzającym się w Polsce faszyzmem i z tego zagadnienia uczynił sedno swej lektury i wypowiedzi – to dość zaskakująca i pokrętna forma czytania. Prozaik docenił natomiast walory literackie powieści.
Dalece szerzej pofolgował sobie Maciej Jakubowiak, który zaczął swą wypowiedź od mocnej konstatacji: „Jeśli Król miałby być powieścią o społecznym funkcjonowaniu rasizmu, to wypadałoby, żeby Twardoch odrobił lekcję nie tylko z boksu, ale również z nauk społecznych i wrażliwości dla kondycji mniejszości”. Po dwukrotnej lekturze Króla zachodzę w głowę o jaki rasizm tu chodzi. Czy mowa jest falandze? Czy może o żydowskiej niechęci do Polaków? I jedno, i drugie nijak ma się do fabuły. Owszem występuje tam jako pewien kontekst, ale TYLKO kontekst i sprowadzanie dyskursu do tej tematyki jest absurdalne. Najgorsze jest jednak to, że Autor recenzji chce powieść czytać przez pryzmat dzisiejszych, A.D. 2016, zaciekłych sporów politycznych:
  
To symptomatyczne, że powieść Twardocha przypadła do gustu recenzentom z lewej (Witold Mrozek w stołecznej „Wyborczej”) i z prawej (Marcin Fijołek na portalu „wPolityce”) strony polskich mediów. I nie chodzi nawet o to, że wizerunkowa wolta, jakiej dokonał w ostatnich latach Twardoch, jest tyleż skuteczna (bo został uznany za swojego przez liberalne i lewicowe media), co pozorna (bo te prawicowe wciąż dostrzegają w nim coś swojego). Najważniejsze jest to, że „Król” przekonująco odtwarza wzorzec, który jest kuszący po obu stronach politycznego sporu: silnego, skutecznego samca, który własnymi rękami może naprawić zło tego świata. 

Wplatanie w tę powieść współczesnej polityki i naiwnego poszukiwania odniesień jest niebezpieczną grą. Niebezpieczną dla powieści i zbędną dla czytelnika, który odnajdzie w niej wiele więcej, jeśli porzuci natrętny dyskurs około powieściowy towarzyszący jej wydaniu.

*

Z drugiej strony, Jacek Dehnel dokonał wiwisekcji faktografii powieści Twardocha z takim poczuciem, jakby radykalnie zmieniało to jej wydźwięk i możliwości interpretacyjne a demaskatorskie odkrycie dewaluowało projekt artystyczny. Osobliwa sytuacja. „Fakty w sztuce, to przecie zawsze są preteksty”. Andrzej Żuławski w swojej prozie montował świat przedstawiony z elementów historii i anegdoty, jako gotowych wzorów, na tle których rysował się kluczowy dla tekstu problem. Próżno jednak snuć z tych tekstów biografię pisarza, zawsze będą to elementy biografii jego zbiorowego bohatera. O manowcach takiego dosłownego czytania pisała swego czasu Olga Tokarczuk, przytaczając anegdotę o życiu swojego opowiadania Bardo. Szopka. Została w nim przedstawiona historia budowanej w miasteczku szopki, która ostatecznie przepadła podczas powodzi. Mniejsza o reakcje bohaterów literackich, dla współczesnych mieszkańców Barda opowieść Tokarczuk stała się elementem autentycznej historii miasta – fragmenty „tej” szopki mają znajdować się w miejscowym muzeum, a serwowany w opowiadaniu „pstrąg w migdałach” stał się specjalnością lokalnej restauracji. Autorka komentuje to jednak dosadnie:

Wymyśliłam to opowiadanie; wymyśliłam szopkę i życia ludzi, którzy w moim opowiadaniu zajmowali się nią. Pisząc, nie myślałam ani historycznie, ani nawet konkretnie. Fakty nie były mi potrzebne, stanowiły inspirację. Tasowałam je, jak chciałam, dla potrzeb tekstu. Myślałam metaforycznie.

Król również nie jest powieścią historyczną. Autentyczne postacie, budynki, topografia, polityczne tło – pozostają tylko tłem. Nie są sednem opowieści, są przestrzenią uwiarygodniającą  byty i bycia możliwe. To od tych ostatnich zależy przedstawiona aura rzeczywistości, a nie od podręczników historii.

Ja pozostanę jednak przy swoim naiwnym obcowaniu z tekstem...

* Artur Ziontek: Prawo – polityka – tożsamość. Kilka myśli o „Królu” Szczepana Twardocha, [w:]  Literatura i prawo, t. 1. Red. Beata Walęciuk-Dejneka, Siedlce 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz