czwartek, 18 maja 2017

El Greco z Kosowa... historia pewnego zdjęcia

Historia jedynego w polskich zbiorach obrazu El Greco od samego początku budziła wiele emocji. Odkryty dla świata został w Kosowie Lackim w roku 1964 przez dwie młode badaczki z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk – Izabellę Galicką i Hannę Sygietyńską. To one, podczas powszechnego spisu zabytków, natrafiły na obraz zdobiący kosowską plebanię i po szczegółowych badaniach opisały dzieło, jako jedno z serii franciszkańskich przedstawień hiszpańskiego malarza.
Mimo, iż początkowo przyjęto tę wiadomość z dużą dozą ostrożności, o czym obie panie pisały znakomicie w książce El Greco z Kosowa Lackiego (Siedlce 2014), to jednak od razu wywołała ona duże poruszenie. Niewielka podlaska miejscowość stała się celem różnorakiej turystyki: jedni chcieli ot po prostu zobaczyć płótno, ale zajeżdżali też i tacy, którzy – rojąc o naiwności proboszcza – liczyli na odkupienie obrazu za niebyt dużą kwotę. Zwłaszcza, że niefortunna wypowiedź ks. Władysława Stępnia do mediów o potrzebie pieniędzy na odnowienie dachu wzmacniała przekonanie o możliwości finansowych pertraktacji.
W Kosowie zaistniała sytuacja rodziła poczucie zagrożenia i strach przed rabunkiem. Wieczorem obraz był więc zdejmowany ze ściany i kładziony spać za szafą. Było mu może niezbyt wygodnie, ale w przekonaniu właścicieli – bezpiecznie. Ostatecznie trafił pod klucz do Kurii Diecezjalnej w Siedlcach.
Lokalna prasa z chęcią donosiła, że w Kosowie obraz leżał a to pomiędzy szpargałami do wyrzucenia, a to gdzieś ze starociami na dzwonnicy, a to jeszcze w innej relacji (radiowej) ktoś z miejscowych mówił, że pamięta tego św. Antoniego gdyż lubił się dookoła niego ganiać... W dzisiejszym świecie permanentnej dezinformacji, nie jest to nic szczególnego, ot kolejne ssane nie wiadomo skąd niusy.
Podobnych byłoby więcej... Wszak trudno nawet się doliczyć wszystkich miejsc, w których relacjonujący „świadkowie” obraz ów widzieli za czasów swej młodości. Są pewne tropy, które jednak warto odnotować. Wiążą się one bezpośrednio z kosowskim kościołem i plebanią.
   1.  Mieczysław Zych z Lublina, rocznik 1926, w czasie wojny należał do organizacji podziemnej – podczas rozmowy nie chciał wchodzić w szczegóły. Jesienią 1942 roku został wysłany do Kosowa wespół z mężczyzną o pseudonimie Wujek. Tak zresztą miał się do niego zwracać pozorując relacje rodzinne. Celem ich wyprawy było rozpoznanie obozu zagłady w Treblince, który funkcjonował od lipca a pojawiające się doniesienia były niepokojące. Kontaktem w Kosowie był Mieczysław Besztak, który w okolicy centrum prowadził sklep (najprawdopodobniej spożywczy). Po krótkim trzyosobowym spotkaniu, konspiratorzy udali się by wypełnić swoją misję. Z tego, co opowiada pan Mieczysław – udało się sporo: zaobserwować i sfotografować.
Po powrocie do Kosowa udali się do domu Besztaków a po krótkim odpoczynku i posiłku, gospodarz zabrał swoich gości na przechadzkę do kościoła. Tam zaś pokazał obraz mówiąc, iż jest to dzieło El Greca. Panowie nie omieszkali zrobić zdjęcia.
Mój rozmówca – jak sam zaznaczał – nie był i nie jest koneserem sztuki. Zapamiętał jednak, że w małym „zapyziałym” Kosowie jest dzieło malarza sławy światowej. To było elektryzujące.
W czasie Powstania Warszawskiego Zych na krótko znalazł się w stolicy. Tam natomiast, na śródmiejskich barykadach, spotkał Stanisława Besztaka, syna Mieczysława (jego biogram odnotowuje Muzeum Powstania Warszawskiego). Podczas rozmowy okazało się, że kosowski proboszcz, przerażony wizją najścia sowietów wyniósł obraz z kościoła i schował.
Pan Mieczysław Zych sam się skontaktował z Ośrodkiem Kultury w Kosowie by opowiedzieć tę historię. Co nim kierowało? Ano – jak sam tłumaczył – poirytowały go doniesienia lubelskiego odłamu „Gazety...” jakiejś tam, z którego wynikały niepochlebne opinie o mieszkańcach Kosowa, którzy nie wiedzieli co mieli w swoich zasobach. Tymczasem on pamięta, że już w latach wojennych była to niemała ciekawostka. Zaświadczyć mogłoby o tym zdjęcie, ale cała klisza trafiła do podziemnych mocodawców. Nie widział żadnej z wykonanych w Kosowie i Treblince fotografii.
2. Obraz wisiał w Kościele w latach 50. Całkiem niedawno gaworzyłem z panem Tadeuszem Skarżyńskim z Kosowa, który jako młody chłopiec był ministrantem. Nie udało mi się dotrzeć do innych osób, które mogłyby to bezpośrednio potwierdzić, ale w powszechnej świadomości mieszkańców wersja ta zachowała się także. Obraz miał wisieć z lewej strony ołtarza głównego nad bocznym wejściem. Ministranci wychodzący na mszę z drzwi naprzeciwko, każdego dnia wpatrywali się mimo woli w ciemną postać świętego, do którego nie udało się dopasować imienia. I właśnie te trudności identyfikacyjne miały stać się przyczyną, dla której ks. Władysław Stępień obraz ów zabrał na stałe z kościoła i ulokował na plebanii, na ściance między oknami.
3. W latach 40. XX wieku istniała w Kosowie Lackim grupa teatralna. Prowadził ja ks. Władysław Stępień, który też pisał scenariusze przedstawień, małe scenki dramatyczne itd. Część z nich ocalała. Żmudnie przygotowywane przedstawienia prezentowane były w okolicznych szkołach a uzyskany dochód przeznaczany był na odbudowę kościoła, który znacznie ucierpiał podczas działań wojennych. Tak powstawały coroczne jasełka, skecze kabaretowe, czy przedstawienia: Bernadeta, Oświęcim czy swojsko brzmiący Sen Walentego o bimbrze.

Bernadeta wystawiana była gdzieś na przełomie lat 40. i 50. XX w. Aktorzy i wszystkie osoby zaangażowane w przedstawienie zrobiły sobie wspólne zdjęcie wewnątrz plebanii. Są wśród nich: Stanisław Szyller, Krystyna Waszewska, Zofia Waszewska, Alicja Koc, Stanisław Krasnodębski, Eugenia Kulik (zapamiętana jako osoba bardzo zdolna, która też sporo pisała), Wacława Pytel, Stanisław Kaliś, Marianna Bazak. Po środku ks. Władysław Stępień a za nim św. Franciszek El Greco.


*
Potem obraz został przeniesiony do nowej, murowanej plebanii. Nie otarł się o śmieci, ani rzeczy godne utylizacji... w przeciwieństwie do sporej części artykułów prasowych.

*

Zdjęcie miała w swoich zbiorach pani Alicja Koc, która przekazała je pni Annie Ratyńskiej. Córka pani Ani – Agnieszka Zych udostępniła mi. Całemu żeńskiemu trio bardzo dziękuję za życzliwość i tę niegasnącą chęć pamiętania o kulturze.

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy tekst. Dziękuję Panie Arturze

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak już wspomniałem, dobry tekst i arcyciekawy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę zbyt faktograficzne podejście. Niby besztasz prasę za szukanie sensacji, ale wstrzymujesz się przed wyciąganiem wniosków z własnych ustaleń. Brakuje mi trochę rozważań, jak fakt, iż obraz długo wisiał na widoku, a jego autorstwo nie było wśród miejscowych tajemnicą, ma się do rzekomej rewolucyjności odkrycia pań badaczek.

    OdpowiedzUsuń