Historia jedynego w polskich zbiorach obrazu
El Greco od samego początku budziła wiele emocji. Odkryty dla świata został w
Kosowie Lackim w roku 1964 przez dwie młode badaczki z Instytutu Sztuki
Polskiej Akademii Nauk – Izabellę Galicką i Hannę Sygietyńską. To one, podczas
powszechnego spisu zabytków, natrafiły na obraz zdobiący kosowską plebanię i po
szczegółowych badaniach opisały dzieło, jako jedno z serii franciszkańskich
przedstawień hiszpańskiego malarza.
Mimo, iż początkowo przyjęto tę wiadomość z
dużą dozą ostrożności, o czym obie panie pisały znakomicie w książce El Greco z Kosowa Lackiego (Siedlce
2014), to jednak od razu wywołała ona duże poruszenie. Niewielka podlaska
miejscowość stała się celem różnorakiej turystyki: jedni chcieli ot po prostu
zobaczyć płótno, ale zajeżdżali też i tacy, którzy – rojąc o naiwności
proboszcza – liczyli na odkupienie obrazu za niebyt dużą kwotę. Zwłaszcza, że
niefortunna wypowiedź ks. Władysława Stępnia do mediów o potrzebie pieniędzy na
odnowienie dachu wzmacniała przekonanie o możliwości finansowych pertraktacji.
W Kosowie zaistniała sytuacja rodziła
poczucie zagrożenia i strach przed rabunkiem. Wieczorem obraz był więc zdejmowany
ze ściany i kładziony spać za szafą. Było mu może niezbyt wygodnie, ale w
przekonaniu właścicieli – bezpiecznie. Ostatecznie trafił pod klucz do Kurii
Diecezjalnej w Siedlcach.
Lokalna prasa z chęcią donosiła, że w Kosowie
obraz leżał a to pomiędzy szpargałami do wyrzucenia, a to gdzieś ze starociami
na dzwonnicy, a to jeszcze w innej relacji (radiowej) ktoś z miejscowych mówił,
że pamięta tego św. Antoniego gdyż lubił się dookoła niego ganiać... W dzisiejszym
świecie permanentnej dezinformacji, nie jest to nic szczególnego, ot kolejne
ssane nie wiadomo skąd niusy.
Podobnych byłoby więcej... Wszak trudno nawet
się doliczyć wszystkich miejsc, w których relacjonujący „świadkowie” obraz ów
widzieli za czasów swej młodości. Są pewne tropy, które jednak warto odnotować.
Wiążą się one bezpośrednio z kosowskim kościołem i plebanią.
1. Mieczysław Zych z Lublina, rocznik 1926, w
czasie wojny należał do organizacji podziemnej – podczas rozmowy nie chciał
wchodzić w szczegóły. Jesienią 1942 roku został wysłany do Kosowa wespół z
mężczyzną o pseudonimie Wujek. Tak zresztą miał się do niego zwracać pozorując
relacje rodzinne. Celem ich wyprawy było rozpoznanie obozu zagłady w Treblince,
który funkcjonował od lipca a pojawiające się doniesienia były niepokojące.
Kontaktem w Kosowie był Mieczysław Besztak, który w okolicy centrum prowadził
sklep (najprawdopodobniej spożywczy). Po krótkim trzyosobowym spotkaniu,
konspiratorzy udali się by wypełnić swoją misję. Z tego, co opowiada pan
Mieczysław – udało się sporo: zaobserwować i sfotografować.
Po powrocie do Kosowa udali się do domu
Besztaków a po krótkim odpoczynku i posiłku, gospodarz zabrał swoich gości na przechadzkę
do kościoła. Tam zaś pokazał obraz mówiąc, iż jest to dzieło El Greca. Panowie
nie omieszkali zrobić zdjęcia.
Mój rozmówca – jak sam zaznaczał – nie był i
nie jest koneserem sztuki. Zapamiętał jednak, że w małym „zapyziałym” Kosowie
jest dzieło malarza sławy światowej. To było elektryzujące.
W czasie Powstania Warszawskiego Zych na
krótko znalazł się w stolicy. Tam natomiast, na śródmiejskich barykadach,
spotkał Stanisława Besztaka, syna Mieczysława (jego biogram odnotowuje Muzeum
Powstania Warszawskiego). Podczas rozmowy okazało się, że kosowski proboszcz,
przerażony wizją najścia sowietów wyniósł obraz z kościoła i schował.
Pan Mieczysław Zych sam się skontaktował z
Ośrodkiem Kultury w Kosowie by opowiedzieć tę historię. Co nim kierowało? Ano –
jak sam tłumaczył – poirytowały go doniesienia lubelskiego odłamu „Gazety...” jakiejś
tam, z którego wynikały niepochlebne opinie o mieszkańcach Kosowa, którzy nie
wiedzieli co mieli w swoich zasobach. Tymczasem on pamięta, że już w latach
wojennych była to niemała ciekawostka. Zaświadczyć mogłoby o tym zdjęcie, ale
cała klisza trafiła do podziemnych mocodawców. Nie widział żadnej z wykonanych
w Kosowie i Treblince fotografii.
2. Obraz wisiał w Kościele w latach 50.
Całkiem niedawno gaworzyłem z panem Tadeuszem Skarżyńskim z Kosowa, który jako
młody chłopiec był ministrantem. Nie udało mi się dotrzeć do innych osób, które
mogłyby to bezpośrednio potwierdzić, ale w powszechnej świadomości mieszkańców
wersja ta zachowała się także. Obraz miał wisieć z lewej strony ołtarza
głównego nad bocznym wejściem. Ministranci wychodzący na mszę z drzwi
naprzeciwko, każdego dnia wpatrywali się mimo woli w ciemną postać świętego, do
którego nie udało się dopasować imienia. I właśnie te trudności identyfikacyjne
miały stać się przyczyną, dla której ks. Władysław Stępień obraz ów zabrał na
stałe z kościoła i ulokował na plebanii, na ściance między oknami.
3. W latach 40. XX wieku istniała w Kosowie
Lackim grupa teatralna. Prowadził ja ks. Władysław Stępień, który też pisał
scenariusze przedstawień, małe scenki dramatyczne itd. Część z nich ocalała. Żmudnie
przygotowywane przedstawienia prezentowane były w okolicznych szkołach a uzyskany
dochód przeznaczany był na odbudowę kościoła, który znacznie ucierpiał podczas
działań wojennych. Tak powstawały coroczne jasełka, skecze kabaretowe, czy
przedstawienia: Bernadeta, Oświęcim czy swojsko brzmiący Sen Walentego o bimbrze.
Bernadeta wystawiana była gdzieś na przełomie lat 40.
i 50. XX w. Aktorzy i wszystkie osoby zaangażowane w przedstawienie zrobiły
sobie wspólne zdjęcie wewnątrz plebanii. Są wśród nich: Stanisław Szyller,
Krystyna Waszewska, Zofia Waszewska, Alicja Koc, Stanisław Krasnodębski,
Eugenia Kulik (zapamiętana jako osoba bardzo zdolna, która też sporo pisała),
Wacława Pytel, Stanisław Kaliś, Marianna Bazak. Po środku ks. Władysław Stępień
a za nim św. Franciszek El Greco.
*
Potem obraz został przeniesiony do nowej,
murowanej plebanii. Nie otarł się o śmieci, ani rzeczy godne utylizacji... w
przeciwieństwie do sporej części artykułów prasowych.
*
Zdjęcie miała w swoich zbiorach pani Alicja
Koc, która przekazała je pni Annie Ratyńskiej. Córka pani Ani – Agnieszka Zych udostępniła
mi. Całemu żeńskiemu trio bardzo dziękuję za życzliwość i tę niegasnącą chęć
pamiętania o kulturze.
Bardzo ciekawy tekst. Dziękuję Panie Arturze
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńJak już wspomniałem, dobry tekst i arcyciekawy.
OdpowiedzUsuńTrochę zbyt faktograficzne podejście. Niby besztasz prasę za szukanie sensacji, ale wstrzymujesz się przed wyciąganiem wniosków z własnych ustaleń. Brakuje mi trochę rozważań, jak fakt, iż obraz długo wisiał na widoku, a jego autorstwo nie było wśród miejscowych tajemnicą, ma się do rzekomej rewolucyjności odkrycia pań badaczek.
OdpowiedzUsuń