niedziela, 9 kwietnia 2017

Wpis pierwszy

 
Początkowo wydawało mi się, że literatura jest jak fatalne zauroczenie – wciąga w nieprzebrane odmęty, a to przecież musi skończyć się katastrofą... „kto się zdaje na łaskę [fal], w końcu musi utonąć” – zapisał w pamiętniku mój ulubiony poeta, Tomasz Kajetan Węgierski.
Toteż po swawolnych, licealnych lekturach Becketta, które rekompensowały mi zawiłości przedmiotów szczegółowych, wstąpiłem w szeregi adeptów zakonu żebraczego – zostałem studentem polonistyki. Do dziś pamiętam zajęcia z doc. Antonim Czyżem, mgr. Stanisławem Szczęsnym, mgr. Stanisławem Skałą, i dr. Kazimierzem Świegockim. Wyznaczały one wektor pojmowania literatury i samego tekstu: od uniesień estetycznych, przez Heideggera i rozumienie tekstu jako śladu bycia, patrzenie na tekst kultury jako ścieżkę poszukiwań zrozumienia siebie i świata, aż po Braudela i koncepcję długiego trwania kultury... W końcu też rodziło się wewnętrzne przeświadczenie, wzmocnione lekturą Arystotelesa, że praca nad utworem literackim, to nieco więcej niż pożyteczne spędzenie czasu (z całym anturażem patetycznych, a mało konkretnych truizmów wtłaczanym przez nauczycieli i rodziców o „edukacyjnej roli”, „rozwijaniu wyobraźni”, „czerpaniu nauki z przykładów”...).
    W 2001 roku wziąłem udział w studenckiej konferencji pt. Rozumieć świat przez teksty kultury. I chociaż żadne wystąpienie nie odniosło się do tytułu w sposób bezpośredni, zdałem sobie sprawę, że obcowanie z tekstem literackim to nieco więcej niż zwykły proces percepcyjny. Wtedy też dotarła świadomość, iż utwór literacki jest, poza wszystkimi swoimi wartościami artystycznymi (lub użytkowymi), czynnikiem wprzęgającym odbiorcę w pewną grę z dziedzictwem, ze sztuką i z samym sobą. A jeśli istotą humanistyki i nauki w ogóle jest poznawanie oraz dążność do prawdy, to przed każdą lekturą stajemy, jak przed zwierciadłem, w którym odbija się obraz świata. Tego naszego, tego, co tu i teraz niezależnie od epoki, w której powstał. Dante jest tak samo „dzisiejszy”, jak Kochanowski, Sęp-Szarzyński, Miłosz (którego nie lubię), Żuławski, czy Twardoch. Nie poruszam się w świecie skamielin, czy trącących naftaliną staroci, ale nieustannie odtwarzanych i prężących się świadectw życia ich i mojego. To w bycie z tekstem, dla tekstu i w tekście.
     Dlatego właśnie moim utopijnym marzeniem jest zamknięcie się w bezpiecznej, ale tętniącej życiem przestrzeni doświadczania lektury.
    Zamknąć się – już w sensie najdosłowniej egzystencjalnym – na prowincji, to także zamknąć się przed nią samą. By nie chłonąć odgłosów (także jej), by mieć przestrzeń, tak myślę o BYCIOPISIE, zamkniętą dla pożeraczy i pomnażaczy rzeczy zbędnych, które to czynności określają ich konstrukcję egzystencjalną. Widzę to, jestem w tym i uczestniczę... Tu – mam nieustający dzień wolny, sielankową przestrzeń i zatrzymany czas, niekiedy, jak w Pikniku pod wiszącą skałą, złowrogo. Rozdziera się to na dwa równoległe życia, które już nie są w stanie się spotkać. Pierwsze czyta Jarosław Łukomski, drugie – a niech tam, przesadzę – Krystyna Czubówna.

Tyle gwoli wstępu...

Czytał Piotr Borowiec.

3 komentarze:

  1. Co najmniej połowę tych książek, których wizerunki szanowny Kolega zamieścił na kontekstowej fotografii to ja sam napisałem. Zapytuję się uprzejmie dlaczego w tekście nie ma o tym ani słowa? Warto to przemyśleć. Ale mimo wszystko pozdrawiam i powodzenia życzę

    Życzliwy (kolega mnie zna to się nie będę podpisywał po całości)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo kolega zaczął działać na masową skalę zanim ghostwriteing zaczął być modny. Przyjdzie czas, że historia odda Ci należne miejsce Seneko, Kancie, Pascalu, Platonie, Szkicu Podlaski, Praco Archiwalna... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najgorsze do napisania to były te Kanty i Paskale, bo musiałem się zapoznać z git-bajerą (do pierwszego) i z zasadami gotowania (do drugiego). Ale już Niczego to - nie chwaląc się - napisałem nie opierając się praktycznie na niczym.

    Życzliwy

    OdpowiedzUsuń