poniedziałek, 15 maja 2017

Dojczland Andrzeja Stasiuka... Samotne notatki z marginesów

Wymowna jest już okładka: ciemna twarz z karykaturalnie wydętymi ustami, niemiecki hełm z czasów II wojny światowej przepasany biało-czerwona opaską... a na nim znaczek mercedesa. Ta mała grafika odzwierciedla nasze uprzedzenia i stereotypy biorące swój początek w historii - tej odleglejszej, i tej całkiem niedawnej. 
Te same uprzedzenia pojawiają się na kartach Dojczlandu i autor ma tego pełną świadomość. „Zgoda, ta opowieść jest pełna uprzedzeń” - zaznaczy kilkakroć. Nie oznacza to jednak, iż stoi na straży pielęgnowania zaszłości i uprzedzeń. Raczej mówi o obrazie, którym nasiąkł. Z tym bagażem jedzie przez Niemcy na spotkania autorskie. 
Opowieść nie jest chronologiczna. Deskrypcje obserwacji nie muszą być ułożone w kolejności, bo nie mają związku przyczynowo-skutkowego. Choć początkowe partie, odzwierciedlające faktycznie pierwsze wyjazdy, świetnie oddają nieśmiałość i paradoksy bycia w Niemczech, inicjację przekroczenia granicy kulturowej, która mentalnie bywa nieprzekraczalna.

Musiałem nabrać dystansu do sowieckiego i polskiego kina wojennego. Musiałem wyrzec się tych pieknych zaklęć: Hande hoch, raus, polnische Schweine, którymi posługiwaliśmy się na podwórkach w wieku lat siedmiu, przyswajając sobie podstawy niemieckiego.

Wykrzywiający rzeczywistość balast uogólnień (pretensje znajdują się po stronie obu narodów) wzmacniany bieżącą nomenklaturą polityczną jest znaczącym utrudnieniem poznawczym. Naturalnym odruchem była zatem chęć odrzucenia ich:

Byłem jednak dzielny i udało się. Pozbyłem się pewnych odruchów. Gdy widzę Niemca w podeszłym wieku, to widzę po prostu starego człowieka, a nie członka tej czy innej formacji wojskowej. [...] Od jakiegoś czasu przestało mnie zajmować, czy byli w Wehrmachcie, czy SS, czy może w Luftwaffe. Zapewne gdzieś byli. Pan Bóg dał im wystarczająco dużo czasu, by mogli o tym rozmyślać.

Deklaracja ta ma jednak charakter bardziej wolicjonalny, niż faktyczny. Bo tak naprawdę głęboko zakorzenionej niechęci, podejrzliwości itd. wykorzenić się nie da. Można ja okiełznać, minimalizować, walczyć z nią nawet, ale trudno wyzbyć całkowicie. Toteż do uprzedzeń podmiot tekstu przyzna się kilka razy. Przy czym nie są to uprzedzenia, które miałyby  wpływ na jego postawę, ta bowiem zdaje się być warunkowana ciekawością i łapczywością poznawania „nowego” świata, rysujących się kontekstów i paralel.

*
Lubię u Stasiuka dokładnie to samo, co u Andrzeja Żuławskiego – nieustającą aurę samotności i egotyzm. Ich teksty są przez to skupione. Jednostka odkrywa się przed czytelnikiem wciągając go w wewnętrzny dyskurs obserwowania i opowiadania świata. Tego świata najbliższego, oglądanego na bieżąco i przyswajanego – aprobatywnie lub negatywnie. Wprawdzie, jeśli chodzi o Stasiuka, wolę Wschód bo bliższy mi jest egzystencjalnie. Dojczland jest zapisem wycieczki, której nigdy nie odbędę. Po Wschodzie peregrynuję codziennie – fizycznie, kulturowo i – niestety – mentalnie.
Czy ważne jest, że to podróż po enerde? I tak, i nie. Z jednej strony mamy po prostu wędrowanie po obcej krainie – obcej kulturowo – która jak każdy INNY napawa lękiem i zdziwieniem. Z drugiej jednak strony, Niemcy w tej opowieści są także długim cieniem kładącym się na doświadczeniach rodzimych. Widząc dymiące kominy fabryczne z czerwonej cegły, bohater powie o czerwieni komunizmu i dymie krematoriów. Mocniej uwypukli się to we Wschodzie, gdzie autor sporo miejsca poświęcił dymom Treblinki, do dziś przenikającym lokalne opowieści, a więc w jakiś sposób budującym własną, podlaską tożsamość. A tu przecież i autor, i podmiot tekstu dorastał, tu się wychowywał i chłonął babcine opowieści z pogranicza snu i metafizyki (co znowuż odtwarza jedno z opowiadań zamieszczonych w Grochowie). Są zatem doświadczenia, których nie da się wyrugować ani z kart historii, ani z pamięci. Długi cień do dziś spowija miejscowości okalające dawny niemiecki obóz zagłady. Toteż:
 Nie oszukujmy się. To jednak jest trauma. [...] Nie da się do Niemiec pojechać na luzie. Jak do, powiedzmy, Monako, Portugalii albo na Węgry. Jazda do Niemiec to jest psychoanaliza.

Trzeba zmierzyć się z tym co wpojone zostało w nas w dzieciństwie i co budowało naszą kondycje kulturową i tożsamościową.
Myliłby się jednak ten, kto po tych kilku akapitach będzie sądził, iż Dojczland jest opowieścią o niechęci do obcego/innego/Niemca.

*

Dojczland to opowieść podmiotu o sobie, o swojej podróży samotnej i samotności w podróżowaniu, o paradoksach i zadziwieniach. Prawie tych, które leżą u podstaw filozofii. Ta samotność jest urzekająca. Melancholia, wspomagana alkoholem, utrzymuje narratora i czytelnika w dającym spełnienie odrętwieniu odrzucającym świat zewnętrzny. On jest, ale z trudem przenika do percepcji zamkniętej w samotności i lekturze. Szum życia domowego dobiegający z wewnątrz domu nie przeszkadza. Jest gwarantem bezpiecznej przestrzeni. Mojej przestrzeni, z której chwilowo się wyobcowałem na czas samotnego podróżowania i dyskusji ze Stasiukiem. Trzeba "mieć w sercu jesień"...
Samotność, melancholia, wino...

*

Czytam Dojczland a w pamięci pozostają mi ułomki dyskusji o Królu Twardocha i ta nieustanna chęć analizowania przedstawionych przez niego realiów życia. Toteż podkreślam u Stasiuka frazy typu:

Jeśli to była jesień, to pod nogami szeleściły liście kasztanowców.

Albo:

Ale jeśli to była jesień sprzed roku, to jednak [jechałem] do Frankfurtu.


A co jeśli to nie była jesień, lub kierunek podróży był inny? Czy jeśli bohater tekstu (albo i sam autor) pomylił się, pomieszał lata, pory roku i kierunki wojaży, to czy wnosi to coś do sedna tekstu, do jego ontologii? Zupełnie nic. Urzekła mnie w tym kontekście czytana wczoraj przedmowa Witkacego do Pożegnania jesieni. Jakże naturalnie autor zwierzył się, że wymyślił nazwy potraw hotelowych, by nie brnąć w odtwarzanie; że jeśli realia społeczne nie zgadzają się z rzeczywistością, to tylko dlatego, iż wcale się na nich nie zna. Nie czyni też sobie z tego żadnych wyrzutów, bo i ów brak wszechstronnego „znania się” jest tylko oschłym stwierdzeniem. Jest ważny i nieważny. Jest dla niego normalny i oczywisty więc i dla nas pozostaje bez znaczenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz